Star Trek i postęp

Data

Star Trek to epopeja, która inspirowała i mam nadzieję nadal inspiruje całe pokolenia młodych ludzi. Zaprezentowana po raz pierwszy w 1966 roku, czyli w samym środku Zimnej Wojny i związanego z nią strachu przed atakiem nuklearnym, była odskocznią od niepokojącej rzeczywistości. Wizja Gene Roddenberrego, iż człowiek nie zniszczy swojej cywilizacji, lecz nadal będzie robił rzeczy z których będzie dumny, przemawiała do wielu. Szczególnie, że połowa XX wieku to również czas, kiedy NASA urealniała te marzenia. Wszak pod koniec emisji serii Star Treka, znanego później jako The Original Series, w 1969 r. człowiek stanął na księżycu, a w 1974 r. rozpoczęła się budowa stacji kosmicznej SpaceLab. Był to też czas zachwytu niemal niewyczerpywaną energią nuklearną, możliwości zdawały się być nieograniczone, a Star Trek wskazywał kierunek. Choć w czasach w których posiadanie kalkulatora kieszonkowego było nadal czymś niezwykłym, podczas gdy załoga statku Enterprise komunikowała się z komputerami za pomocą języka naturalnego (co mogło przemawiać za tym, iż przed nami jeszcze daleka droga), to wyścig zbrojeń między USA i ZSRR szybko tę drogę skracał. Ostatecznie jak wiemy z historii, Zimna Wojna się skończyła, a jej koniec położył kres załogowej eksploracji kosmosu, którą proponowała seria. Choć w innych kwestiach osiągnęliśmy wreszcie poziom technologiczny świata Star Trek, to nie o takim postępie chciałem tutaj napisać. Nie o napędzie jonowym, asystentach głosowych, czy telekomunikacji, a o postępie znacznie trudniejszym, który ludzkość każdego roku rodzi w bólach. Postępie społecznym w którego emancypacji Star Trek również ma swój udział.

Uniwersum Star Trek TOS osadzone w XXIII wieku, choć przenosiło wiele strachów z codziennej rzeczywistości Amerykanów, jak na przykład fakt, że dumna i wojownicza rasa Klingonów z którą Federacja Planet była w stanie wojny, symbolizowała ambicje imperialne ZSRR, to starała się walczyć ze strachami w granicach USA. Załoga USS Enterprise została obsadzona dwiema osobami o innej rasie niż biała oraz dwiema o ewidentnie nieprzystającej do ówczesnych czasów narodowości. Oficer nawigacyjny Pawel Chekov posługiwał się rosyjskim akcentem i nie ukrywał swojego pochodzenia. Drugi oficer nawigacyjny Hikaru Sulu był Japończykiem. Inżynier pokładowy Montgomery Scott był Szkotem. No i dałoby się nawet przeżyć na pokładzie tego kolesia obcej rasy z długimi uszami, gdyby nie ta postać, która nie dość, że bezczelnie była kobietą, to do tego jeszcze czarną kobietą! Gene Roddenberry próbował też wprowadzić kobietę na stanowisku pierwszego oficera, ale jakby to ująć... Pomysł spalił na panewce. Ponadto w uniwersum Star Trek ekonomia opierała się na ideologicznych podstawach komunizmu, który tam, dzięki postępowi technicznemu, działał i miał się świetnie! To mogłoby przez naszych „białych bohaterów” chcących Boga z Marszu Niepodległości być skwitowane tylko jednym zdaniem: „Kompletne lewactwo”. Musicie bowiem zrozumieć, że w tym czasie w świadomości Amerykanów, ZSRR to było miejsce, gdzie diabeł mówi dobranoc. Co do Japończyków, to rany zadane w wyniku Pearl Harbor oraz odwet w postaci zmiecenia z powierzchni Ziemi dwóch Japońskich miast, jak również wysiedlenia Amerykanów japońskiego pochodzenia, były świeże. Tak, tak, wojsko USA w latach czterdziestych wysiedliło wszystkich Amerykanów pochodzących z Japonii mieszkających na zachodzie USA i zamknęło ich w obozach. Co więcej, ponad dwie dekady po tych wydarzeniach Ameryka nadal pozostawała krajem rasistowskim, gdzie Afroamerykanów uważano za rasę nieczystą i obowiązywała ich segregacja. Osobne miejsca w transporcie publicznym, osobne zbiory książkowe w bibliotekach, osobne ubikacje i tak dalej. Oczywiście czarnoskóre kobiety miały znacznie gorzej, ale i te białe nie miały lekko, gdyż USA lat 60. to kraj w którym nadal najpopularniejszym zawodem kobiety pozostawał zawód „żona”. Wyobraźcie więc sobie, jaki niesmak musiało wywoływać pojawienie się na mostku Enterprise czarnej waginy na prestiżowym stanowisku oficera komunikacyjnego... Oczywiście tak, jak Rosjanie nie okazali się fanatykami usiłującymi zdominować świat pod groźbą wybuchu III wojny światowej, tak i czarne kobiety okazały się w rzeczywistości znacznie bardziej przydatnym zasobem (chociażby znana historia matematyczek w NASA) niż sądzono. W sumie, to patrząc dziś z perspektywy czasu, ambicje klingońskie bardziej podzielają bojownicy ISIS, niż Rosjanie. Niemniej zanim ta świadomość w społeczeństwie amerykańskim dojrzała, serial łamał wiele konwenansów i w 1968 roku złamał kolejny. Pierwszy międzyrasowy pocałunek na antenie telewizji publicznej w epizodzie Plato’s Stepchildren pomiędzy kapitanem Kirkiem i Uhurą. To musiało rzucać ludźmi o ściany! Wszak dopiero od dekady widownia pozbierała się z szoku po ujrzeniu Irlandki całującej się z Hiszpanem w „I Love Lucy”.

Czas jednak powoli mijał i to, co wcześniej szokowało, później przestawało. Nadeszła druga połowa lat osiemdziesiątych i ponieważ świat powitał z otwartymi ramionami odtwarzacze CD i kabiny do opalania, Star Trek również nie mógł zostawać w tyle, więc nastała w jego uniwersum nowa epoka. Akcja nowego Star Trek The Next Generation działa się w XXIV wieku. Nowy, smuklejszy i bardziej luksusowy Enterprise otrzymał dodatkową literkę D za numerem identyfikacyjnym oraz nową załogę pod dowództwem kapitana intelektualisty-dyplomaty, a nie jak wcześniej kowboja-ryzykanta. Społecznie Star Trek TNG stawiał jeszcze bardziej na rozszerzanie kręgu moralnego poprzez większą integrację z obcymi gatunkami oraz rzadsze praktyki rozwiązań siłowych na rzecz dyplomacji i pokojowego wygaszania konfliktów. Pokój zawarty z Klingonami zwiastował też dogasanie Zimnej Wojny na XX-wiecznej Ziemi. Kapitan był z pochodzenia Francuzem, załoga w swoich szeregach powitała Betazoidkę o zdolnościach telepatycznych w służbie kanclerza, Klingona Worfa na stanowisku oficera bezpieczeństwa, dzięki któremu dowiadujemy się z serii znacznie więcej o Klingu. Jak na przykład to, iż mitologia klingońska głosi, iż Bogowie, którzy stworzyli Klingonów, zostali przez nich wymordowani. Podobno i tak było z nimi więcej kłopotów niż z nich pożytku. Najwięcej jednak Star Trek TNG dla emancypacji mniejszości uczynił przez wprowadzenie niepełnosprawnego murzyna, jako głównego inżyniera, oraz androida w służbie drugiego oficera na mostku. Ów inżynier Geordi La Forge jest osobą ociemniałą, jednakże neuroimplanty pozwalają mu po nałożeniu na głowę urządzenia funkcjonującego jako bioniczne oko widzieć w szerszym od ludzkiego spektrum pola magnetycznego. Android jest natomiast tworem ludzkiego geniusza – doktora Nooniana Soonga i jego żony Juliany, którzy w ten sposób zrekompensowali sobie swoją bezdzietność. Przez całą serię stawia on ważne pytania dotyczące filozofii życia i tego, jak powinny układać się interakcje ludzi z innymi gatunkami. No i jest jeszcze jedna gorąca kwestia obyczajowa, na której punkcie ludzie dostają świra... Homoseksualizm. Pomysł ruszenia tego tematu padł już w latach sześćdziesiątych podczas kręcenia Star Trek TOS. George Takei, który był odtwórcą postaci Hikaru Sulu, już wtedy zaproponował wprowadzenie postaci homoseksualnej do serii. Jednakże Gene Roddenberry odrzucił ten pomysł przekonany, że to utopi serię w morzu hejtu ze strony widzów, gdyż już wspomniany wyżej pocałunek Kirka i Uhury przysporzył Star Trekowi wystarczająco złej sławy w kręgach rasistów. Co ciekawe, George Takei był jednym z Amerykanów japońskiego pochodzenia, którzy zostali internowani do obozów podczas II wojny światowej. Do dziś działa jako aktywista na rzecz praw człowieka, stosunków japońsko-amerykańskich i mniejszości seksualnych. Jest też aktywnym samorządowcem. W 2005 roku na łamach magazynu Frontiers ujawnił, iż jest gejem. Pamiętam, że gdy o tym usłyszałem, pomyślałem sobie, że utrzymywanie swojej tożsamości seksualnej w tajemnicy przed światem przez prawie 50 lat musiało wymagać hartu ducha samuraja! Niemniej jednak Gene Roddenberry niemal 20 lat później powrócił do tej koncepcji i w 1986 oznajmił, że są gotowi do pokazania postaci jawnie homoseksualnej. David Gerrold napisał nawet epizod dla Star Trek TNG pod tytułem Blood and Fire, który adresował strach społeczny lat osiemdziesiątych przed krwiodawstwem i przedstawił dwóch członków załogi, którzy byli gejami. Szału nie było. Komandor Riker miał zapytać jednego z nich: „Od jak dawna jesteście razem?” Na co ten miał odpowiedzieć: „Od czasów akademii”. Niby nic wielkiego, ale producent Rick Berman oszalał, jak się dowiedział. Zresztą prawnik Gene Roddenberrego również. Autor skryptu musiał modyfikować go wielokrotnie, ale i tak nie udało mu się osiągnąć wymaganych przez producenta kryteriów i epizod wylądował ostatecznie w koszu na śmieci. Wydarzenie to właściwie przesądziło o tym, że w XXIV w. homoseksualizm nie istnieje. Aczkolwiek jest jeden epizod pod tytułem The Outcast, w którym podejmuje się problem definicji płci, przesądów i prześladowań z tym związanych. Niestety, dotyczy to gatunku J’naii nieposiadającego płci, a nie ludzkiego, więc jakby się nie liczy. Mimo, iż nie mógł być to kontrowersyjny epizod ze względu choćby na to, że w rzeczywistości znamy również bezpłciowe gatunki zwierząt i nie mamy z nimi problemu, to jednak polecam ten odcinek ze względu na ważne kwestie moralne, które porusza. Jest jeszcze epizod The Host w którym oficer medyczny doktor Beverly Crusher zakochuje się w Trillu o imieniu Odan. Ten przedstawiciel obcego gatunku prowadzący misję dyplomatyczną zostaje wkrótce śmiertelnie ranny i okazuje się, że Trille to de facto symbionty zamieszkujące ciała swoich humanoidalnych żywicieli. Odan otrzymuje nowe ciało, tym razem ciało kobiety i choć jego uczucia do Beverly nie gasną, pani doktor nie jest w stanie dalej kontynuować relacji. Również i w tym przypadku Star Trek podejmuje tematykę LGBT bardzo nieśmiało w niezwykle charakterystyczny dla serii, złożony sposób.

W roku 1994 seria Star Trek TNG zostaje zakończona (w opinii wielu przedwcześnie), lecz już w 1993 rozpoczyna się produkcja Star Trek Deep Space Nine. Seria osadzona jest w tym samym czasie, co TNG, lecz w innym miejscu. Dotyczy wydarzeń na pokładzie stacji kosmicznej Terok Nor przejętej przez Gwiezdną Flotę od Kardasjan w przestrzeni Bajorańskiej, którzy to niedawno wyzwolili się spod długiej kardasjańskiej okupacji. Stacja zostaje przemianowana na Deep Space Nine i na początku orbituje wokół planety Bajor. Jej znaczenie jednak wzrasta, gdy załoga odkrywa stabilny tunel podprzestrzenny do sektora Alfa i Gamma galaktyki Drogi Mlecznej. Na stanowisku głównodowodzącego pojawia się bezprecedensowo w uniwersum Star Trek czarnoskóry kapitan Benjamin Sisco. Jak wiemy na fotelu prezydenta USA zasiądzie czarnoskóry kandydat dopiero za 12 lat. Seria DS9 podejmuje bardzo mocno tematy religii (Bajoranie) oraz wojny (Kardasjanie). Prezentuje wiele konfliktów z których nie ma tak naprawdę dobrego wyjścia, a multikulturowa stacja kosmiczna jest idealnym poligonem doświadczalnym. Jednakże w czwartym sezonie serii powraca na talerz kwestia Trillów. Drugi oficer Jadzia Dax (brzmi ładnie po Polsku, ale nie tak się wymawia) jest Trillem. W epizodzie pod tytułem Rejoined na pokład stacji przybywa zespół naukowców. Wśród nich jest Lenara Kahr, która jest dawną żoną Dax z czasów, w których żywicielem Dax był osobnik płci męskiej. Ponieważ w świecie Trillów kontynuacja związku symbiontów po zmianie przez nich żywicieli nie jest akceptowalna społecznie i skutkuje banicją, epizod przybiera dramatyczny wymiar. Jednakże uczucie miedzy dwojgiem Trillów odżywa i w zaciszu kwatery Dax dochodzi do bardzo emocjonalnego i namiętnego pocałunku. Ten pocałunek dwóch kobiet obcej rasy stał się na tyle popularny w popkulturze, że kanadyjska artystka użyła tej sekwencji w swoim 3-minutowym filmie pod tytułem Alien Kisses. Jednakże warto zwrócić uwagę na to, że mamy rok 1995 i choć taki epizod w uniwersum Star Trek mógł być czymś nowym, to w rzeczywistości lesbijskie pocałunki w telewizji miały już miejsce w 1990 roku (21 Jump Street) oraz rok później (L.A. Law). Seria w tym kontekście straciła palmę zwycięstwa w szokowaniu widzów, choć nadal zadawała trudne pytania dotyczące moralności.

W tym samym roku, w którym na antenie został wyemitowany Star Trek DS9: Rejoined, kontynuatorzy epopei (Gene Roddenberry umarł w 1991 roku) pracowali już nad nową serią Star Trek Voyager. Seria ta opisywała losy załogi nowocześniejszego od Enterprise D, statku Voyager, który został przez tajemniczą siłę przeniesiony do odległego sektora delta naszej galaktyki. Podróż statku do domu z maksymalną prędkością Warp zajmie załodze 75 lat, więc po drodze szukają oni innego, szybszego sposobu. No tak, jeśli nie jesteście Trekami, to możecie nie kojarzyć o co chodzi z tą jednostką prędkości. W uniwersum Star Trek napęd statkom kosmicznym nadaje technologia Warp. Jak wiemy w przestrzeni nic nie może poruszać się z prędkością większą od marnej prędkości światła (ok. 300 000 km/s). Marnej, bo choć daje nam to jakąś sekundę lotu na księżyc, to już od kilku do kilkudziesięciu minut na Marsa, a o lotach na dalsze planety układu słonecznego wstyd wspominać. Statki Federacji są jednak statkami klasy galaktycznej i nie mają problemów z przemieszczaniem się pomiędzy układami słonecznymi, ponieważ technologia ich napędu nie polega na transmisji materii (statku wraz z załogą) w przestrzeni, a translokacji przestrzeni w otoczeniu statku. Pomysł ma podstawy naukowe i dla laików został chyba najładniej wyłożony w filmie Event Horizon z 1997 roku. Tak więc pamiętajcie. Materia nie może w kosmosie poruszać się szybciej od światła, ale kosmos może robić (i robi) co mu się żywnie podoba. No, ale wracając do tematu... Z nowości w Voyagerze możemy zobaczyć na fotelu kapitańskim kobietę! Tak, oczywiście już w TNG mieliśmy okazję zobaczyć kobiety nawet w stopniu admirała, ale tutaj mówimy o całej serii, a nie o jednym epizodzie. Gdyby w 2015 r. kandydatura na fotel prezydenta USA Pani Hilary Clinton się powiodła, Ameryka miałaby swojego pierwszego w historii prezydenta płci żeńskiej. Choć wiele innych krajów już dawno USA w tym wyścigu zdeklasowało, kapitan Kathryn Janeway dowodziła skutecznie swoim statkiem gwiezdnym przez 6 lat emisji serialu aż do 2001 r. pokonując przy tym wiele trudności zgrania zespołowego niekompletnej załogi niegotowej do tak trudnej misji. Jednym z efektów tych braków jest fascynująca koncepcja poruszająca kwestie społeczne związane ze sztuczną inteligencją dalece wykraczająca poza te podjęte w TNG. Chodzi o brak pokładowego medyka, na którego uzupełnienie Voyager już nie miał czasu, a którego zastępuje tak zwany Awaryjny Hologram Medyczny. Ten wysoce zaawansowany system ekspercki z dziedziny medycyny dzieli cechy wspólne ze współczesnymi nam medycznymi systemami eksperckimi. Jednakże to, co zdecydowanie nadaje mu smak XXIV wieku, to interfejs graficzny prezentujący go jako normalnego członka załogi oraz zaopatrzenie w kreatywne myślenie, wyobraźnię, a nawet poczucie humoru. Ponieważ technologia ta w czasie wyjścia Voyagera z doków jest nowa, system z założenia miał pracować 1500 godzin i zostać zresetowany automatycznie. Ze względu na trudne położenie załogi, pracował jednak znacznie dłużej i rozwinął wiele cech osobowościowych (szerzej o rozsądnych wariantach rozwoju SI rozpisałem się w Hot Style #6). Postęp w stosunku do androida, nierozumiejącego sensu dowcipów ze Star Trek TNG, wydaje się oczywisty, że już nie wspomnę o możliwości renderowania hologramów w dowolnym miejscu na pokładzie statku. Przekaz wydaje się brzmieć, iż nie ma ludzi niezastąpionych, a już na pewno gdy są lekarzami. ;-) To wydaje się być oczywiste, gdyż ludzie popełniają błędy, a błędy lekarskie maja często bardzo poważne konsekwencje.

Kiedy Ziemianie wchodzą w XXI wiek, losy epopei zaczynają toczyć się innymi torami. Zarówno na dużym, jak i małym ekranie, powstaje moda na tak zwane prequele. W 2001 roku uniwersum Star Trek cofa się w czasie do połowy XXII wieku, czasów w których ludzkość okiełznała już technologię Warp, ale Zjednoczona Federacja Planet jeszcze nie powstała. Seria Star Trek Enterprise (bo tak się nazywała) nie osiągnęła jednak spodziewanej oglądalności i została anulowana po czterech sezonach. Ciężko też mówić o jakichś szczególnych postępach, gdyż załoga Enterprise NX-01 jest technologicznie w każdym aspekcie zacofana, natomiast społecznie również znacznie mniej doświadczona. Ech... No i ta fatalna czołówka...

W rzeczywistości też porażka Star Trek Enterprise kończy się długą absencją epopei na małym ekranie. Dopiero po długich 12 latach (w 2017 r.) Star Trek powraca w swoim nowym wcieleniu – Discovery. Tak, jak w przypadku Star Trek Enterprise, jest to prequel, ale w tym przypadku akcja została osadzona w XXIII wieku na 10 lat przed wydarzeniami Star Trek TOS. Ponieważ w czasie pisania tego artykułu wyemitowano dopiero 9 odcinków 1. sezonu, miejcie na uwadze, że moja dalsza subiektywna ocena będzie dotyczyła właśnie tych epizodów. Osadzenie serii w 2256 roku umożliwiło twórcom zaprezentowanie wielu paralel do Star Trek TOS oraz pokazanie genezy i przebiegu wojny Federacji z Imperium Klingońskim żądnym dynamicznej akcji widzom współczesnej telewizji internetowej i usług VoD. Są to dwie rzeczy, których Star Trek Enterprise nie potrafił w skuteczny sposób dostarczyć. Epizody te z jednej strony ociekają krwią, przemocą oraz torturami, ale i utylizują niedawno powstałe dyscypliny naukowe, takie jak na przykład astrobiologia w aplikacjach nowych technologii. Na fotelu kapitańskim Discovery zasiada Gabriel Lorca – nieco... niezrównoważony emocjonalnie, dwulicowy despota z traumą wojenną, który wiele cech dziedziczy po kapitanie Kirku z TOS, lecz jest niemal odwrotnością kapitana Pickarda z TNG. Jednakże po raz pierwszy akcja nie centralizuje się wokół dowodzącego, jak to miało miejsce we wcześniejszych seriach, ale wokół byłej pierwszej oficer Michael Burnham statku USS Shenzhou. Kobieta ta jest półkrwi Wulkanką wychowaną przez rodzinę Spocka. Stanowisko pierwszego oficera obejmuje obcy o imieniu Saru, który jest pod wieloma względami odwrotnością Spocka. W odróżnieniu od Star Trek Voyager nie znajdziemy tutaj wśród załogi wielu pięknych kobiet i przystojnych mężczyzn. W odróżnieniu również od Star Trek TNG ci niedoskonali z wyglądu ludzie nie będą też wykładnią moralną. Widać jasno, że postawiono na realizm i choć mi osobiście niekoniecznie się to podoba (wolę oglądać przyszłość w jakiej chciałbym żyć, a nie takiej, której chciałbym nie dożyć), to należy przyznać producentom, że to zamiłowanie do realizmu opłaciło się społeczności LGBT. Wreszcie mamy na pokładzie dwóch jawnie homoseksualnych załogantów w romantycznej relacji. Od pierwszego międzyrasowego pocałunku, poprzez lesbijski pocałunek dwojga Trillów do pocałunków dwóch ziemskich mężczyzn minęło praktycznie 50 lat... Lepiej późno niż wcale? Prawo do małżeństw homoseksualnych funkcjonuje już w większości stanów USA. Prawicowi radykałowie i konserwatyści straszyli upadkiem moralnym i społecznym. Tak, jak w przypadku nadania pełni praw Afroamerykanom, czy emancypacji kobiet kilkadziesiąt lat wcześniej, tak i tutaj równouprawnienie ludzi nie sprowadziło katastrofy. Rzeczywistość wyprzedziła Star Treka jak w przypadku asystentów głosowych? Czy może powinniśmy być czujni, iż wolność raz dana wcale nie musi być permanentna i nie tracić z oczu kompasu na przyszłość w jakiej chcielibyśmy żyć?

/Data